Bóg się mną nie interesuje, Bogu też na mnie nie zależy. Bóg jeśli jest, to mało Go obchodzę. Muszę sobie radzić w życiu sam i nikogo nie potrzebuję. Sakramenty Komunii świętej oraz bierzmowania przyjąłem bez wiary, bez wewnętrznej potrzeby oraz wiedzy, o co tak naprawdę w przyjmowaniu sakramentów chodzi.
Pan przyszedł do Eliasza w lekkim powiewie. Nie w ogromnym wichrze, nie w trzęsieniu ziemi, nie w ogniu, ale w łagodnym i delikatnym podmuchu wiatru. W ten sam sposób Bóg niekiedy wchodzi w nasze życie. Spodziewamy się spektakularnych widowisk, a Pan przychodzi w zwyczajnych znakach naszej codzienności. W Księdze Królewskiej znajdujemy opis spotkania proroka Eliasza z Bogiem. Prorok schronił się na Górę Horeb. „Tam wszedł do pewnej groty, gdzie przenocował. Wtedy Pan skierował do niego słowo i przemówił: «Co ty tu robisz, Eliaszu?». A on odpowiedział: «Żarliwością rozpaliłem się o chwałę Pana, Boga Zastępów, gdyż Izraelici opuścili Twoje przymierze, rozwalili Twoje ołtarze i Twoich proroków zabili mieczem. Tak że ja sam tylko zostałem, a oni godzą jeszcze i na moje życie». Wtedy rzekł: «Wyjdź, aby stanąć na górze wobec Pana!». A oto Pan przechodził. Gwałtowna wichura rozwalająca góry i druzgocąca skały szła przed Panem; ale Pan nie był w wichurze. A po wichurze – trzęsienie ziemi: Pan nie był w trzęsieniu ziemi. Po trzęsieniu ziemi powstał ogień: Pan nie był w ogniu. A po tym ogniu – szmer łagodnego powiewu. Kiedy tylko Eliasz go usłyszał, zasłoniwszy twarz płaszczem, wyszedł i stanął przy wejściu do groty. A wtedy rozległ się głos mówiący do niego: «Co ty tu robisz, Eliaszu?». Eliasz zaś odpowiedział: «Żarliwością rozpaliłem się o chwałę Pana, Boga Zastępów, gdyż Izraelici opuścili Twoje przymierze, rozwalili Twoje ołtarze i Twoich proroków zabili mieczem. Tak że ja sam tylko zostałem, a oni godzą jeszcze i na moje życie». Wtedy Pan rzekł do niego: «Idź, wracaj twoją drogą ku pustyni Damaszku»” (1 Krl 19, 9-15). Spotkanie z Panem umocniło proroka. Doświadczenie bliskości dodało odwagi i sił, pozwalając na podjęcie zadań, które Bóg mu wyznaczył. Znamienne jest to, w jaki sposób Pan Bóg pozwolił doświadczyć Eliaszowi swojej bliskości. Autor opowiadania mówi o wichurze, trzęsieniu ziemi i ogniu, w których Eliasz spodziewał się spotkać Najwyższego. Są to „klasyczne” znaki Bożej obecności, gdyż ich gwałtowność, potęga i niszczycielska siła, której nie potrafi przeciwstawić się człowiek, budzą szacunek i przerażenie. Stanowią niejako naturalne wyobrażenie tajemnicy i potęgi Boga. W Starym Przymierzu mamy wiele opisów objawień Stwórcy, którym takie znaki towarzyszyły. Wspomnijmy tylko jeden epizod związany z Górą Horeb – nadanie Dekalogu (Pwt 4, 10-11). Kiedy Mojżesz udał się na Górę Horeb i tam przebywał, rozmawiając z Panem, obecności Boga towarzyszyły: trzęsienie ziemi, grzmoty i wichura. Izraelici bali się zbliżyć do tej góry i pełni przerażenia prosili Mojżesza, aby był pośrednikiem między nimi a Wszechmocnym (Wj 20, 18-19). Nic zatem dziwnego, że Eliasz, znając tę historię, spodziewał się spotkać Boga w wichurze i ogniu, w przerażającym trzęsieniu ziemi. Pan jednak objawił się zupełnie inaczej. Przyszedł w łagodnym, przyjemnym powiewie wiatru, w dostojnej i kojącej serce ciszy. Zmęczony ucieczką przed wrogami, udręczony odstępstwem swego narodu, przekonany o swej bezsilności Eliasz doświadczył mistycznego spotkania z Panem, który wyzwala z wszelkiego zamętu. Bóg objawił się, jak obiecał, ale inaczej, niż prorok oczekiwał. Przyszedł nie w gniewie i potędze, ale z miłosierdziem i pociechą. Stał się obecny w milczeniu i słabości, aby uczynić proroka silnym i dzielnym w głoszeniu prawdy. Dzisiaj również Bóg wchodzi w nasze życie, choć nie zawsze tak, jak się tego spodziewamy. Bywa, że oczekujemy Go w nadzwyczajnych znakach, w niecodziennych wydarzeniach i modlitwie pełnej religijnego uniesienia. On jednak przychodzi, kiedy zechce i jak zechce. Łamie stereotypy. Nie dostosowuje się do naszych wyobrażeń. Wyznaczamy Mu godziny spotkania – nie przychodzi. Nie czekamy na Niego – zjawia się i koi nasze serce słodyczą swej bliskości. Tak stało się w Betlejem, gdy narodził się Chrystus. Naród wybrany oczekiwał Mesjasza i wyobrażał sobie, jak będzie wyglądało Jego przyjście. Tymczasem dokonało się ono według zupełnie innego scenariusza. W stajni, ubóstwie, z dala od zgiełku miasteczka, pośrodku zwyczajnej nocy… Tajemnica nocy betlejemskiej i spotkanie Eliasza z Bogiem na Górze Horeb uczą, że każdy czas i okoliczności, nawet najbardziej zwyczajne, mogą być miejscem doświadczenia Bożej obecności. Pamiętajmy o tym, ceniąc sobie zwyczajne chwile modlitwy. Dlaczego prorok Eliasz spodziewał się spotkania z Bogiem w wichurze, ogniu i trzęsieniu ziemi? Czego uczy nas fakt, że Bóg przyszedł do proroka w łagodnym powiewie? Czy dostrzegam wartość zwyczajnych wydarzeń w moim życiu, pozwalając Bogu, by przez nie do mnie przemawiał? Przez kogo lub przez co współcześnie przemawia Bóg? Jak Bóg przyszedł do mnie. Upload, share, download and embed your videos. Watch premium and official videos free online. Download Millions Of Videos Online. The latest music videos, short movies, tv shows, funny and extreme videos.
Zawsze słyszałam, że Bóg jest moim Ojcem i wiedziałam, że jestem Jego dzieckiem. Ale nigdy tego nie czułam. To było jak formułka, którą wklepuje się przed klasówką, rozumiejąc ją nawet, ale nie doświadczając. Jestem dziewczyną, która zawsze starała się wtopić w tłum, być szarą, a najlepiej przezroczystą i niewidzialną. Wszystko dlatego, że uważałam się za gorszą niż inni i nie chciałam, żeby ta moja mała wartość wyszła na jaw. To powodowało, że zamykałam się w sobie, zamykałam się na ludzi. Poza tym byłam zawsze świadoma swojej grzeszności, miałam przed oczami ciężkie grzechy, których się dopuściłam. A najśmieszniejsze jest to, że uważałam przy tym, że jestem blisko Boga. Jeśli mnie ktoś zapytał, kim jest dla mnie Bóg, odpowiadałam, że kochającym Ojcem. A przecież tego nie czułam. W dodatku ja wcale nie wiedziałam, że tego nie czuję – po prostu nie znałam uczucia bycia córką Boga. Czułam wielki ciężar i myślałam, że tak ma być, że trzeba to zaakceptować. Żyłam więc w ciągłym przytłoczeniu i wakacji zdecydowałam się pojechać na oazowe rekolekcje wakacyjne. W jednym z pierwszych dni tych dwutygodniowych rekolekcji przyjmowaliśmy Jezusa, uznając Go za swojego jedynego Pana i Zbawiciela. Uważałam, że w moim przypadku to formalność. Przecież chodziłam do kościoła częściej niż w niedzielę, codziennie się modliłam. A jednak można tak żyć, nie znając Boga. Kiedy rzeczywiście to nastąpiło, kiedy całym sercem i umysłem powiedziałam Jezusowi: rządź mną, prowadź mnie, ogarnij mnie – jesteś moim najlepszym i jedynym Panem i Zbawicielem – łzy oczyszczenia zaczęły spływać mi po twarzy. Poczułam, jak bardzo On mnie kocha – tak bardzo, że nie mogłam w to uwierzyć. Zrobiło mi się wstyd, że Bóg kocha mnie taką słabą i brudną. Przypominały mi się wszystkie moje grzechy – te najgorsze, z których już się spowiadałam, ale chyba nie wybaczyłam ich sama sobie. I na te grzechy, na te wstrętne, grzeszne sytuacje, Jezus nałożył swoją miłość. Dał mi poczucie: „Kocham Cię taką. I wtedy, kiedy grzeszyłaś, też Cię kochałem. Zawsze Cię kocham”. To było wspaniałe, dało mi wolność, radość. Aż bałam się, że to kiedyś zniknie, że wrócę do swojego przytłoczenia i zamknięcia. I wtedy przypomniał mi się cytat z Pisma Świętego, przeznaczony na ten dzień rekolekcji: „Oto stoję u drzwi i kołaczę”… A więc to tak: kiedy ja odejdę, kiedy zamknę drzwi, On będzie kołatał, On mnie będzie szukał…Rzeczywiście. Niedługo po tym wydarzeniu w moim życiu zaszły trudne zmiany. Między innymi opuścił mnie mój tata. Tak bardzo mnie to dotknęło i skrzywdziło, że nie potrafiłam się modlić… Porzuciłam szczerą modlitwę na długi czas. Aż pewnego dnia pojechałam na kolejne rekolekcje oazowe – tym razem weekendowe. Odbywały się pod hasłem: „Miłość i miłosierdzie”. Podczas modlitwy przed Najświętszym Sakramentem ksiądz wezwał, żeby otworzyć drzwi swojego serca dla Jezusa. Nie potrafiłam tego zrobić. Czułam, że moje serce jest brudne od grzechu zaniedbania, że jest odrażające, że nie nadaje się dla Jezusa. Mimo wszystko jakaś siła uchyliła te drzwi. W głębi mojej duszy pojawił się obraz: przez bardzo wąski przesmyk uchylonych drzwi do mojego ciemnego serca wlało się światło. Wszystko wyszło na jaw: moja słabość, moje niedociągnięcia – wszystko, co chciałam ukryć przed Bogiem, przed ludźmi i przed samą sobą. I znów doznałam tego uczucia: „Kocham Cię taką, jaką jesteś. Jestem Twoim kochającym Ojcem, a Ty jesteś moją córką – piękną. Będę Cię oczyszczał, żebyś była jeszcze szczęśliwsza. Dla mnie zawsze byłaś i będziesz doskonała”. Bóg przyszedł do mnie ze swoją miłością ojcowską. Po raz pierwszy poczułam, co to znaczy być córką Boga. Okazało się, że wcześniej były to dla mnie puste słowa. Nie miałam pojęcia, jak cudownie jest tego doświadczać. I znów to samo: znów pojawił się strach, że to wspaniałe uczucie kiedyś przeminie, że wrócą szare, trudne dni. Tym razem odpowiedź na mój lęk przyszła w słowach księdza, głoszącego konferencję: „Pielęgnuj intymną więź z Bogiem”. Już wiedziałam – muszę się starać, muszę dbać o to, by być zawsze blisko Niego – nie ogólnie, nie w modlitwach wspólnotowych, ale także samodzielnie. Moja modlitwa znajoma jest tylko mi i Bogu, jest tylko nasza, intymna. On jest moim Ojcem, a ja jestem Jego córką. Przytula mnie i nie wypuszcza ze swoich ramion opublikowane na profilu DA na facebooku,Duszpasterstwo Akademickie św. Anny w Warszawie, 30 marca 2012)
przymierzemilosci@gmail.com. Świadectwo musi być na Chwałę Bożą, nie ludzką, i musi być konkretne, zwięzłe i na temat. Kilkanaście zdań wystarczy. Proszę się nie martwić, wszelkie błędy czy literówki będą poprawione. . Iza D. Niech będzie pochwalony Pan Bóg w Trójcy Przenajświętszej i Matka Boża.
Powiedziałam: "Boże, oddaję Ci mój ciężar (...). Jezu, zajmij się tym, bo ja tego nie udźwignę, nie daję już rady. Wierzę, że Ty sobie z tym poradzisz". Polecam tę modlitwę wszystkim strapionym. Nie bójcie się oddawać swoich ciężarów Jezusowi. Od zawsze byłam osobą wierzącą, ale dopiero w tamtym momencie zrozumiałam, że relacja z Bogiem nie kończy się na coniedzielnej mszy świętej i modlitwie do Anioła Stróża... Miałam wtedy dwadzieścia lat. To był mój pierwszy tak naprawdę poważny związek. Pokochałam go tak bardzo, że godziłam się na życie i założenie rodziny z mężczyzną, który był przewlekle chory na poważną chorobę zakaźną. Moi znajomi mnie za to podziwiali: "Nie boisz się?"... Wierzył w Boga, ale jakoś specjalnie nie dbał o relację z Nim. Nie chodził do kościoła nawet w niedzielę, a o modlitwie "sam na sam" może pamiętał w kryzysach życiowych. Nie rozumiał Kościoła, przyjmowanie Komunii było dla niego rytuałem: "Bo wszyscy tak robią, ludzie idą za tłumem". A spowiedź? "Nie będę się spowiadał księdzu - człowiekowi. Bóg i tak zna moje grzechy". Temat wiary i Kościoła zawsze kończył się kwasem, kłótnią i moimi łzami. Nigdy nie współżyliśmy - za bardzo ceniłam swoją wartość! Moim marzeniem było obdarować sobą dopiero swojego męża. Nie chłopaka. Zbliżała się nasza trzecia rocznica. Zamiast "fajerwerkowych" obchodów podczas spaceru usłyszałam: "Wiesz... Ja nie wiem, czy to ma dalej sens...". Nie wiedziałam, czy go dobrze rozumiem, więc zapytałam: "Ale co?". Odpowiedział: "To, że jesteśmy razem". Zdębiałam, a później wpadłam w histerię. Mówiłam "Kocham cię". W odpowiedzi słyszałam nerwowe: "Przestań tak mówić, nie mogę tego słuchać, bo ja nie czuję tego samego i nie mogę ci odpowiedzieć!". Daliśmy sobie kilka dni, więc kilka dni później, gdy ochłonęłam, pojechałam do kościoła. Puste ławki, tylko ja i On. Zaczęłam się modlić... I kiedy byłam tak bardzo zdesperowana, w trakcie modlitwy czułam wsparcie i dodatkową moc. Zamiast słów "Boże, spraw, aby X mnie nie zostawił! Abyśmy nadal byli razem, uratuj to!", poczułam, że chcę modlić się inaczej! Prosiłam Boga dokładnie tak: "Boże, oddaję Ci tę sprawę, ten związek. Rozwiąż to tak, aby było to dobre dla mnie. Ty wiesz, co jest dla mnie najlepsze". Efekt? Od tamtego momentu poczułam się silniejsza, bardziej obojętna na fakt rozstania, a następnego dnia to ja zaczęłam temat i postanowiliśmy obustronnie się rozstać. Więcej nas zaczęło dzielić niż łączyć. Musieliśmy się więcej dla siebie zmieniać niż akceptować wady. Po tej modlitwie dotarło do mnie, że mi też nie było dobrze w tym związku. Tydzień przed naszą trzecią rocznicą rozstaliśmy się. Mimo wszystko bardzo to przeżyłam. Pierwszy związek, trzyletni, poważny, myślałam, że to będzie mój mąż... Trzy dni po rozstaniu miała być msza wspólnoty, która zaczęła powoli powstawać w gronie naszych znajomych w mojej parafii (służba muzyczna, liturgiczna służba ołtarza zapoczątkowała spotkania uwielbieniowe). Nowy rok szkolny, nowe wyzwania, pierwsze spotkanie wspólnoty po wakacjach - msza, a po niej adoracja Najświętszego Sakramentu. Tego dnia nie miałam już siły, by znosić nasze rozstanie... Przez kilka dni płakałam non stop, nawet jadąc autobusem przez miasto. To było silniejsze ode mnie. Podczas modlitwy na adoracji pierwszy raz w życiu odważyłam się pomodlić w ten sposób, aby oddać moje problemy Jezusowi! Świadomie obciążyć Go tym, czego nie mogę znieść. Myślałam: "Cóż za egoizm z mojej strony". Ale nie pozostało mi nic innego. Powiedziałam Mu: "Boże, oddaję Ci mój ciężar związany z tą sprawą. Jezu, zajmij się tym, bo ja tego nie udźwignę, nie daję już rady. Wierzę, że Ty sobie z tym poradzisz". Trwałam wpatrzona w Najświętszy Sakrament. Był taki piękny! Pomyślałam, że księża i siostry zakonne mają szczęście, że mogą dotknąć monstrancji, być tak blisko, a ja, świecki człowiek, zawsze tylko z daleka, z ławki. Oni to muszą mieć super! Po mniej więcej dziesięciu minutach przyszedł ksiądz, aby zakończyć wystawienie, i powiedział: "A teraz na sam koniec wyjdę przed ołtarz i kto będzie chciał, może podejść, dotknąć Najświętszego Sakramentu w monstrancji i chwilę pomodlić się w tym bliskim kontakcie". Pomyślałam, że chyba śnię. Przecież przed chwilą o tym marzyłam i wydawało mi się to niemożliwe! Oczywiście skorzystałam prędko. To było niesamowite przeżycie. Powtórzyłam: "Oddaję Ci tę sprawę, Jezu. Ogarnij to, proszę!" i wróciłam do domu. Następnego dnia, wiecie co? Ogarnął! Wziął i zabrał! Obudziłam się w dość dziwnym stanie. Jakby nowo narodzona, w innym życiu. Jakby rozstanie miało miejsce kilka lat wcześniej, a ja już nic nie czułam. Od tamtego czasu nie uroniłam ani jednej łzy z powodu rozstania z X! To był mój pierwszy raz, kiedy poznałam, że Bóg jest tak Wielki... Niezmierzony, nie do ogarnięcia! Kiedy na własnej skórze przekonałam się, że wiara nie kończy się na coniedzielnej mszy świętej. To dopiero początek relacji z Bogiem! Polecam wszystkim strapionym. Nie bójcie się oddawać swoich ciężarów Jezusowi. On umarł za nas na krzyżu - czym jest więc dla Niego "głupie" rozstanie z chłopakiem czy inne ziemskie problemy? Zakończę wspaniałą życiową sentencją: "Nie mów Panu Bogu, że masz wielki problem. Powiedz problemowi, że masz wielkiego Boga". Chwała Panu! *** Jeśli przeżyłeś/przeżyłaś/przeżyliście coś podobnego, poniższy formularz jest od tego, aby się tym podzielić. Niech również Twoje/Wasze świadectwo stanie się tym, co utwierdzi wiarę innych!
Bóg nie pojawił się na Ksiądz umówił mnie z Bogiem, a on nie przyszedł | Chora na dziecięce porażenie mózgowe Dorota pożegnała się z Bogiem jako dziecko. Bóg nie pojawił się na spotkaniu, o którym zapewniał ją katolicki | By idź Pod Prąd Wstałem z wersalki i poszedłem do kuchni, aby poszukać sznurka, paska, może odkręcić gaz, wiedziałem, że nie chcę żyć. Było około godz. 23. W drodze z pokoju do kuchni zrobiłem kilka kroków. I nagle… Urodziłem się w rodzinie uważanej za katolicką. Otrzymałem wszystkie sakramenty. Od dzieciństwa Bóg był mi przedstawiany jako sędzia, który karze za nasze złe uczynki a za dobre wynagradza. Budził we mnie bardziej lęk aniżeli miłość, bo nigdy od Niego nic dobrego nie dostałem (tak mi się wtenczas wydawało), a życie moje nie było szczęśliwe. Raczej zawsze próbowałem się przed Nim chować, a nie Go szukać. Często bałem się Go spotkać, aby przypadkiem czegoś mi nie kazał, albo czegoś nie zabronił. Bo wiadomo - jak mi coś będzie kazał, to będzie się wiązało z jakimś wyrzeczeniem, dyskomfortem, to raczej pogorszy mi się w życiu, a nie polepszy. Odkąd pamiętam, mój ojciec nadużywał alkoholu. Często z tego powodu wybuchały w domu kłótnie, awantury. Będąc w wieku około 5 lat przyglądałem się rodzinom moich rówieśników z tak zwanych „normalnych” rodzin i zapragnąłem mieć właśnie taką kochającą się rodzinę. Babcia mówiła mi, że Bóg może spełniać nasze prośby, więc prosiłem Go sercem dziecka, aby ojciec przestał pić, aby nie było kłótni w domu, aby tata był ze mną, abym był kochanym dzieckiem. Niestety, po paru moich modlitwach zobaczyłem, że nic się nie zmienia moja sytuacja w rodzinie, ojciec jak pił tak pije, bieda jak była tak i jest itd. Wniosek przyszedł szybko (...). Bóg mnie nie słucha. Bóg nie spełnia próśb. Bóg się mną nie interesuje, Bogu też na mnie nie zależy. Bóg jeśli jest, to mało Go obchodzę. Muszę sobie radzić w życiu sam i nikogo nie potrzebuję. Sakramenty Komunii świętej oraz bierzmowania przyjąłem bez wiary, bez wewnętrznej potrzeby oraz wiedzy, o co tak naprawdę w przyjmowaniu sakramentów chodzi. Inni je przyjmowali, to ja też, właśnie żeby nie być innym. Lecz moje serce wcale do Boga się nie zbliżyło a przynajmniej tego nie odczułem i zdanie o Nim pozostało podobne jak w dzieciństwie. Jeśli chodziłem do kościoła, to pod przymusem ze strony katechety, mamy, nakazu, bojaźni przed karą Bożą, a nie z własnego wyboru. W kościele czasem byłem (dla tradycji), ale na Mszy świętej raczej myślami, duchowo, nieobecny. Sąsiedzi uważali nas za katolicką rodzinę. Tak mijały lata bez Boga, bez spowiedzi. Ożeniłem się mamy dwójkę dzieci. Pracując zawodowo, układało się nam wspaniale, ale do czasu. Spotkałem kiedyś człowieka z innej kultury, który zapytał mnie, czy wierzę w Jezusa i czy jestem katolikiem. Trochę zaskoczony pytaniem, trochę przestraszony, na dwa pytania odpowiedziałem negatywnie (czyt. zaparłem się Boga). Po chwili pomyślałem: „ale ze mnie żenada” - nawet nie przyznałem się, że jestem ochrzczony, po Komunii, bierzmowany, ślub kościelny. I od tej chwili, od tamtego momentu, z perspektywy czasu dostrzegam, że Jezus wziął się za robotę. Wspaniałą pracę, którą miałem od kilku lat (czyt. dobrze płatną i nie męczącą), straciłem w chwilę (podczas nieobecności urlopowej). W gospodarstwie domowym zaczęło nam brakować pieniędzy, aby żyć na dotychczasowym poziomie, więc zaciągnąłem ogromny kredyt, którego nie mogliśmy spłacić. Po czasie pieniądze się skończyły. Nie widziałem wyjścia z sytuacji, nawet małego światełka. Pewnego wieczoru kupiłem alkohol, aby się upić. Miałem nadzieję, że smutki może staną się lżejsze do zniesienia. W domu byłem wtedy sam. Po upiciu się, myśli w mojej głowie stały się koszmarnie złe (ktoś „mi myślał”, czyt. zły duch). Zły zaczął mi przypominać wszystkie tragiczne momenty w moim życiu. Jakby patykiem rozdrapywał zagojone, zapomniane rany. Przypominał sytuacje z mojego życia, aby pokazać, jaki jestem do niczego, niekochany, wyśmiewany, nie potrafiący wyżywić rodziny, niechciany, nic dobrze nie potrafiący zrobić, bez talentów, jedno wielkie dno, nie zasługujące na czyjąkolwiek miłość lub szacunek. I ja w głębi serca przyznawałem temu rację. Powodowało to ogromny ból, ból mojej duszy, taki ból, że jedyną ucieczką od niego wydawała się śmierć, a właściwie pewność, że śmierć to najlepsze rozwiązanie. Zacząłem robić wyrzuty Bogu bez nadziei, że mi odpowie: - Dlaczego moje życie jest takie popaprane? Nie takie, jak mają inni, nie takie, jakbym chciał? Nie było odpowiedzi. Po około godzinie takich rozmyślań i płaczu byłem zdecydowany. Wstałem z wersalki i poszedłem do kuchni, aby poszukać sznurka, paska, może odkręcić gaz, wiedziałem, że nie chcę żyć. Było około godz. 23. W drodze z pokoju do kuchni zrobiłem kilka kroków. I nagle… Wszechogarniający Pokój… /jest mi tak bezpiecznie, niczego się nie boję/ Potężny ocean Miłości, ogarniający duszę moją i wlewający się do niej. Światłość niepojęta, wszędzie, biała, tak ogromna, że powinna razić, a nie razi, parzyć, a nie jest mi wcale gorąco. Jest mi tak dobrze. W życiu nie było mi tak dobrze. Wiedziałem już. Moja dusza wiedziała (mimo, że byłem przed sekundą pijany, dusza moja była trzeźwa). To Ty jesteś, Jezu (stwierdzenie ze zdziwieniem). Istniejesz naprawdę (pewność, radość). Myślałem, że Ciebie nie ma, może żyłeś kiedyś, ale nie dziś. Nie wierzyłem w Twoje istnienie tu i teraz, wiesz przecież. Już dusza moja wie i pragnie poznawać Ciebie w każdej sekundzie więcej i więcej, chcę o Tobie wiedzieć jak najwięcej, być jak najbliżej Ciebie, w Tobie, poznawać Ciebie. Tu padły słowa, których nie zapomnę do końca życia i jeszcze dłużej. Jezus (słowa): Kocham Cię (ciepły męski spokojny głos). Wielka fala miłości. Poznałem ogrom miłości Boga do mnie. Miłość zalała całą moją duszę. Rozpłakałem się. Łzy nie chcą przestać płynąć, wylewają się ze mnie strumieniami (to nie był zwykły płacz, ale rzeki łez). Jezus dał mi zobaczyć swoją duszę. - Widzę, stojąc przed Tobą, Jezu, jak nędzna jest dusza moja, mała, czarna, skulona, jakby mokra, spleśniała, cuchnąca szmata, którą nawet dotknąć przez rękawiczkę bym się brzydził - powiedziałem. Zapytałem: - Mnie? Za co mnie możesz kochać? Nędzny, marny jestem, Ty wiesz, jaki jestem. Nie jestem godzien Twojej jestem godzien kochania. Poczułem uderzenie - strumień miłości bezinteresownej, pełnej akceptacji, bezwarunkowej, za nic, od zawsze i na zawsze. Zobaczyłem małe nierozerwalne strumienie (miłości, opieki) wychodzące ze światła Jezusa do każdego człowieka i poczułem, że Bóg sam opiekuje się każdym człowiekiem i każdego bezgranicznie zna i kocha. Po odczuciu bezwarunkowej wielkiej miłości, moje nastawienie do mojej osoby się zmieniło. - Skoro jesteś i mnie kochasz tak wielką miłością i jest mi tak dobrze z Tobą... to ja już nie chcę sam, sobie odbierać życia, nie ma już we mnie takiej woli (jakby nigdy nie było), ale chcę być z Tobą na zawsze, zawsze przy Tobie, zabierz mnie ze sobą. Już wiedziałem, że On jest, jest Miłością i najlepiej przecież się zajmie moją rodziną, nie odczuwałem żadnego lęku, żalu, że zostawię bliskich na ziemi. Wręcz przeciwnie, cieszyłem się, że Bóg się o nich zatroszczy w najlepszy dla nich sposób. Była chęć odejścia, ale motyw był już inny, nie chciałem odchodzić z tego świata, bo mi tak źle, ale chciałem odejść, bo jest mi tak dobrze z Jezusem. A może nie tyle odejść z tego świata, co wrócić do Ojca, do domu. Bo tam jest mój dom, moje miejsce. Nie jestem z tego świata. Jezus (myśl do mojej duszy. Z Bogiem można rozmawiać bez słów): - Znajdziesz mnie w Kościele i w Moim Słowie, nie zostawię Cię sierotą, jestem zawsze przy tobie. Teraz wiesz, że Ja jestem zawsze przy tobie i zawsze cię kochałem, kocham i będę kochał. - Ale w kościele mam Cię szukać? - zapytałem. - Ci księża są tacy... no wiesz, jacy... nie lubię ich, denerwują mnie, zawiodłem się na nich. Jezus: Choćby wszyscy kapłani na świecie Cię zawiedli, wiedz, że Ja Jestem Najwyższym Kapłanem, a Ja nigdy nie zawodzę. Za kapłanów się módl, bo są ukochanymi duszami Moimi. Wiedz, że mają dwa razy więcej pokus niż Ty. - Panie widzę swoją duszę i wiem jaka jest. Ale stojąc przed Tobą w Oceanie Twojego Pokoju, Miłości i Światła, ja, nędznik, kocham Cię i chcę być z Tobą na wieki. Prowadź mnie do siebie, do wieczności z Tobą. Nie puszczę Ciebie, będę się trzymał… Twojej nogi. Jakbyś chciał pójść gdzieś beze mnie, nie puszczę Cię, choćby cierpienia moje na ziemi były ogromne, muszę być zawsze z Tobą na wieki, muszę, chcę, pragnę. Jezus nie powiedział mi, że mnie nie zabierze, ale dał mi odczuć, jaki będzie mój największy smutek zaraz przed wejściem do nieba. Poczułem, że będzie to smutek powodowany tym, że tak mało istnień ludzkich doprowadziłem do Boga i na tak mało zaistnień ludzi, dzieci, na tym świecie wyraziłem zgodę. Że moja radość nie będzie pełna, jeśli w niebie nie znajdzie się więcej dusz, które mógłbym przyprowadzić do Pana. Radość nie jest pełna, jeśli nie mamy się nią z kim podzielić. Chciałem, aby jak najwięcej dusz cieszyło się ze mną pobytem w niebie. Spotkanie się zakończyło tak nagle, jak się rozpoczęło. Nie wiem, ile trwało, może sekundę, może dwie godziny. Podczas przyjścia Jezusa - wiem, to dziwne - ale nie było czasu. (Po półtora roku urodził mi się syn.) Następnego dnia rano, gdy wyszedłem na ulicę, patrzyłem na twarze ludzi. Próbowałem w ich spojrzeniach dostrzec informacje, że do nich też przyszedł kiedyś Jezus, bo przecież nie jestem wyjątkowy, skoro był i u mnie, to i u nich na pewno też. Miałem przekonanie, że do nich też przychodzi, tylko nie mówią o tym fakcie. Chciałem krzyczeć na ulicy z radości, że Jezus jest. Lecz odwagi mi zabrakło. Wahadełko, które miałem z czasów młodzieńczych, wyrzuciłem do kanału ściekowego, czułem że tam jego miejsce. Zacząłem nosić krzyż na piersi, chodzić do kościoła w niedziele i niekiedy w dni powszednie, szukać Jezusa, szukać rozmowy z Nim, tyle chciałem, żeby mi powiedział, wyjaśnił. Z wielkim strachem poszedłem do spowiedzi, ale była ona bardzo krótka i płytka. O wizycie Jezusa w moim domu i duszy kapłanowi nawet nie wspomniałem. Znowu strach, że uzna mnie za wariata. Wysłuchałem gdzieś w internecie fragmentów „Dzienniczka” Siostry Faustyny. Każdą niedzielną Mszę (przez 4 lata) ofiarowałem za dusze czyśćcowe i prosiłem świętą Faustynę o obecność przy mnie na każdej Mszy Świętej, gdyż bluźnierstwa w mojej głowie i rozproszenia podczas nabożeństw były bardzo silne. Prosiłem dusze czyśćcowe o modlitwę za mnie. Po około 4 latach od opisanych powyżej zdarzeń, podczas Mszy świętej chciałem coś ofiarować Bogu, Jezusowi. Zacząłem szukać w myślach - co ja mam takiego najcenniejszego, cóż bym mógł ofiarować. Pierwsza myśl: nic nie mam. Za chwilę przyszła odpowiedź: Życie. Wolną wolę. Przyszła myśl do mojej głowy ze słowami: Życie chcesz oddać śmieciu? Wolną wolę? Spójrz na świętych, jak oni skończyli, w biedzie, zabici, zagłodzeni w celi, odrzuceni, nie rozumiani przez innych, jeden ukrzyżowany głową w dół. Tego chcesz? Wtedy to właśnie powiedziałem szybko, nie rozmyślając nad złym głosem: - Panie, po ludzku to nic nie mam (sławy, bogactwa, urody, umiejętności, talentu. pobożności), ale to, co mam, to oddaję Tobie (ręce, nogi, oczy, słuch). Niech się dzieje w moim życiu wola Twoja, co chcesz, to rób. Mam umrzeć dziś - dobra. Mam być kaleką - dobra. Mam zwariować albo być uznany za wariata - dobra. Mam być żebrakiem – dobra, zgadzam się na wszystko. Niech się dzieje wola Twoja. Niech Twój plan, nie mój, względem mojej osoby się realizuje, bezwarunkowo. Oczywiście daj, Panie, siłę, abym Twoim planom podołał, nigdy nie zwątpił, z Tobą wszystko mogę. Uświadomiłem sobie, że właściwie pierwszy raz się prawdziwie pomodliłem „bądź wola Twoja (od pojawienia się Jezusa w moim życiu klepałem pacierz rano i wieczorem, nie zastanawiając się, co właściwie mówię). Oddanie życia i woli było jak skok w przepaść. Lęk odczuwałem. Ale wiedziałem, że jak „skoczę”, bez żadnych zabezpieczeń, czyli moich pomysłów na życie, On mnie złapie. On ma dla mnie swój plan, a ja jestem gotów go wypełnić (byle bym tylko był z Nim w niebie). Kilka dni później prosiłem Ducha Świętego o dobrą spowiedź, był czas przed Wielkanocą. Czułem, że dotychczasowe spowiedzi były nijakie, z marszu, na szybko, pobieżne, bez wiary, że w konfesjonale jest Jezus. Chciałem się wyspowiadać z całego życia. Podczas spowiedzi wymieniłem parę grzechów, ale też wyznałem, że zgrzeszyłem, łamiąc wszystkie przykazania Boże (z racji na kilkudziesięcioletnią nierzetelną moją spowiedź, nie byłem w stanie przypomnieć sobie moich wszystkich grzechów), nawet zabiłem, tak zabiłem Boga, Jezusa, swoimi grzechami, moje grzechy przybiły go do krzyża, chcę wrócić do Boga, prosić o wybaczenie. Po rozgrzeszeniu, rozpłakałem się jak wariat. Zaczęło się na dobre. Wychodząc z kościoła zobaczyłem, że coś się zmieniło na świecie. Kocham wszystkich ludzi, kocham siebie, kocham trawę, każdy liść na drzewie był bardziej zielony, kontury kształtów bardziej zarysowane. W każdym z tych liści widziałem dzieło Boga. Chciałem tańczyć, śpiewać, skakać. Biec do ludzi ze słowami: „Jezus mnie i Ciebie kocha”. Nogi stały się lżejsze, jakbym unosił się 10 cm nad ziemią. Przyszedłem do domu i powiedziałem, że Jezus będzie z nami mieszkał. Domownicy pomyśleli, że w głowie mi się pomieszało. W tym dniu przyszło morze łask, o które nawet nie prosiłem: - Uwolnienie od gier komputerowych. Do tej chwili potrafiłem zaniedbywać rodzinę, siedząc przed komputerem. Prosiłem dzieci, aby chowały mi pyty, jak przyjdę z pracy, abym nie grał. Nieraz grałem do 2-3 w nocy. - Uwolnienie od internetu. Kiedyś przeglądałem godzinami strony, nawet te, które mnie nie interesowały. - Dar składania rąk do modlitwy na znak „czyń Panie ze mną co chcesz. Twoja wola niech się dzieje”. Ze smutkiem patrzę, jak mało osób składa ręce podczas Mszy Świętej (także kapłanów), modlę się za nie, aby oddały życie Jezusowi całkowicie i bezwarunkowo. - Wola mówienia prawdy. Chrześcijaństwo przestaje być nudne, nijakie, jeśli zaczniemy mówić prawdę. Spróbujcie, wtedy się dzieje, zły się wścieka, ludzie zaczynają cię obrażać, wyzywać itd. - Uwolnienie od pornografii. - Uwolnienie od chęci posiadania rzeczy. Kupowania. Marzeń o posiadaniu czegoś materialnego. - Niesamowity głód Słowa Bożego. Do dziś trudno przeżyć jeden dzień bez Pisma Świętego i rekolekcji, kazań wysłuchanych w internecie. Bóg zmienił zniewalający internet na służący do wyszukiwania Jego Słowa, nauki Kościoła, żywotów świętych. Otoczyłem się przedmiotami przypominającymi mi o Bogu, aby w roztargnieniu dnia o Nim nie zapominać: obrazki, cytaty z Pisma Świętego, aplikacja z Biblią w telefonie, wyświetlacz z wizerunkiem Jezusa itp. - Tęsknota za Jezusem. Chęć wykonywania każdej czynności z Jezusem. Nawet małej, typu przekopanie ogródka. - Dar częstej spowiedzi. - Przestały mi się podobać piosenki niereligijne. - Dar modlitwy. Modlitwa stała się dziękowaniem, a nie proszeniem. Bóg wie, co mi potrzeba, i to otrzymam. Wystarczy tylko dziękować i Go kochać, prosić o miłosierdzie. Jeśli moja modlitwa jest prosząca, to raczej za innych niż za siebie. - Brak lęku przed śmiercią. A właściwie to ja już do Ciebie, Panie, chcę, chcę bardzo (oczywiście proszę Boga, że zejdę z tego świata to tylko dla nieba). Dał mi raz usłyszeć słowa szatana, a brzmiały one „zniszczę cię świnio” (jak tak o mnie myśli, to chwała Panu, gorzej jakby mnie miał za przyjaciela i kolegę). Kiedyś naliczyłem łask 17, a pewno było dużo więcej, o których istnieniu się niedługo przekonam. Do chwili tej spowiedzi słowo „łaska” było dla mnie niezrozumiałe, martwe, wymyślone przez Kościół. Teraz już wiem, czym jest. Wiem, że jak Jezus daje, to daje to, co potrzeba i zawsze w nadmiarze. Przez kilka dni czułem przeogromną obecność Ducha Świętego, obecność Boga we mnie, do takiego stopnia, że po paru dniach pomyślałem: - Panie, już dość, stonuj miłość do mnie, nie mogę się skupić, pracować, myśleć o niczym innym, jak tylko o Tobie (takie głupie słowa do Boga powiedziałem). Bóg oczywiście z miłości do mnie stonował odczucie Jego bliskości po paru sekundach. A co dziwne, gdy to zrobił, zaraz zacząłem do odczuwania tej miłości tęsknić. Kilka dni później. Wyraźny głos w myślach moich powiedział mi: - Idź, przeproś księdza, z którego się wyśmiewałeś. - Panie, o tym też wiesz? - zapytałem. – Nie, nie pójdę. Wstyd mi jest iść do niego. Przecież on nie wie, że się z niego naśmiewałem i drwiłem. Nie było go przy tym. - Idź, przeproś księdza - kilkakrotnie Pan powiedział. Nie dał mi spokoju. Glos ten słyszałem nawet w łazience. I tam właśnie znowu się zapierałem, że nie pójdę, nie chcę, nie umiem, słaby jestem, wstyd mi iść do prawie nieznajomego księdza i go przepraszać. Jezus bez słów, w myślach w mojej głowie, powiedział: - Jakbyś wiedział, jak mi było wstyd, wisząc na krzyżu. Myślisz, że byłem ubrany? Otóż nie, byłem całkiem nagi. Wstydziłem się, ale zrobiłem to dla Ciebie. Wtedy powiedziałem: - Dobrze, jutro pójdę. Następnego dnia w pracy uporczywa, Boża myśl: „zadzwoń do księdza, sprawdź, czy jest na parafii”. Wzbraniałem się trochę, bo co ja mu powiem, jak zacznę rozmowę? - Zadzwoń do księdza, czy jest na parafii - nie ustawało w mojej głowie Odszukałem numer w internecie. Dzwonię, nikt nie odbiera. - Uff . W myślach powiedziałem: - Sam widzisz, Jezu, chciałeś, dzwoniłem, nikt nie odbiera, zrobiłem co chciałeś. Jezus: - Wsiądź w auto i jedź do niego. Co? W auto? Przecież księdza nie ma na parafii! - Wsiądź w auto i jedź do niego. Z niedowierzaniem w taki upór Jezusa sprawdziłem na mapach w internecie, jak tam trafić i ruszyłem. Jadąc, miałem myśl: zrobię, co mi Jezus mówi, ale przecież pewno i tak księdza nie zastanę i zaraz wrócę, i po kłopocie. Kilkadziesiąt metrów przed domem księdza był kościół. Jezus: - Idź do kościoła. - Ale jak, Panie? Kościół zamknięty, jest 10 rano. - Drzwi są przymknięte, ale naciśnij klamkę. Nacisnąłem, drzwi się otworzyły. Kościół był pusty. Zobaczyłem w głębi modlącego się kapłana, do którego przyjechałem. Modlił się przed obrazem Jezusa Miłosiernego. Uklęknąłem w ostatniej ławce z nadzieją, że ksiądz zaraz skończy się modlić i będę mógł z nim porozmawiać. Prosiłem Maryję o odwagę do rozmowy. Mijały minuty. Spytałem Jezusa: - Jak mam zacząć rozmowę? - Powiedz prawdę, że Ja cię przysłałem. Pomyślałem drwiąco: Tak, powiem na wstępie nieznajomemu księdzu, że rozmawiam z Jezusem, to na pewno mnie wysłucha. A za chwilę pomyślałem, że skoro kapłan modli się do Jezusa, to na pewno Jezus zaraz mu powie, że tu czekam i czym prędzej zakończy modlitwę i do mnie przyjdzie, znając już moją historię. Mijały kolejne dziesiątki minut. - Panie, on tyle się modli, już prawie godzinę, nie mam tyle czasu, chciałeś - dzwoniłem, potem przyjechałem, a teraz czekam, pójdę już sobie, przyjadę kiedy indziej, jak będzie mniej zajęty. Jezus: - Czekasz już prawie godzinę? Ile Ja na Ciebie czekałem? Zrobiło mi się głupio. Wiem, Panie, czekałeś 38 lat. Przepraszam. Czekam dalej. Po około godzinie ksiądz zakończył modlitwy. Podszedłem z uśmiechem i drżeniem do księdza. - Chciałbym z księdzem porozmawiać. - A w jakiej sprawie? - Jezus mnie przysłał - odpowiedziałem radośnie. Nastała niezręczna cisza. Ksiądz mi się bliżej przypatrzył. Na buty, nogi, ubiór. Popatrzył w oczy: - Czy Jezus, to się okaże – odpowiedział. - Jezus, ja wiem, że to On - odparłem z pewnością i trochę obruszony. Oczekiwałem, że gdy tylko ksiądz mnie ujrzy i powiem, że przychodzę z polecenia Pana, rozłoży ręce i będzie zachwycony moją osobą, i że kto to do niego nie przyszedł, gość, do którego mówi sam Jezus i w ogóle chwała mi. Ksiądz powiedział, że skoro Jezus, to on zobaczy w kalendarzu, kiedy ma wolny termin na rozmowę, a że kalendarz ma w domu, więc poszliśmy razem. Dopadło mnie kolejne rozczarowanie i wyrzuty, w myślach sobie powtarzałem: - Jak to? To ja przyjeżdżam, dzwonię, czekam na niego godzinę, a on sprawdzi w kalendarzu? Ksiądz ustalił termin spotkania: za tydzień. Gdy przyszedł termin spotkania, pojechałem już bez lęku czy niechęci. Opowiedziałem mu moją historię. A gdy chciałem go prosić o przebaczenie za obmawianie go, jeszcze nie skończyłem zdania, a on już kiwnął głową, że wybacza. Poprosił mnie, abym wstąpił do jakiejś wspólnoty, bo sam sobie ze swoimi przeżyciami mogę nie poradzić, muszę być blisko innych katolików, księży. Na koniec rozmowy zaproponował, abym zabrał z kościoła wizytówkę strony o spotkaniach ewangelizacyjnych. W drodze powrotnej tak uczyniłem, wrzuciłem do auta, choć chęci udawania się na rekolekcje wtedy nie posiadałem. Po kilku dniach Pan kazał zapisać się na rekolekcje. Zapisałem się, bo już wiedziałem, że i tak nie da mi spokoju (za co dziś dziękuję Bogu). Było cudownie. Adoracja, Eucharystia, spoczynek w Duchu Świętym, oczyszczający śmiech, dar języków, dziękczynienie. Kościół katolicki stał się dla mnie żywym kościołem, w którym zawsze obecny jest Bóg z Jego darami. Jeśli myślicie, że przez moje doświadczenia Boga przestałem grzeszyć, to się mylicie. Może grzechów jest trochę mniej, ale jak się trafią, nie czekam ze spowiedzią, nie staram się na nie patrzeć i rozpamiętywać, pewnie będę grzeszył do końca życia. Teraz, jak mam zgrzeszyć, widzę Jego ogromną miłość do mnie i właśnie dlatego, że mnie tak kocha, to ja nie chcę grzeszyć. Mam dla kogo nie grzeszyć. Ważne jest dla mnie teraz to, że kocham Jezusa. Jestem grzesznikiem, ale dla Jezusa chcę zrobić wszystko, chcę być z Nim na wieki w niebie, On tak nas kocha. Jeśli upadnę, prędko pójdę do konfesjonału z prośbą: Ojcze przepraszam, chcę wrócić, wybacz, chce się poprawić. Wiem, że jest to dopiero początek drogi. Ale drogi najpiękniejszej na świecie, bo wiem - gdziekolwiek bym nie poszedł, cokolwiek bym nie zrobił, JEZUS zawsze będzie mnie kochał miłością bezgraniczną. Jezus daje też czasem poczuć mi, że jest ze mną, są to chwile szczególnie radosne. Ostatnio wieczorem słuchałem kazań (aplikacja w telefonie). Rano alarm ustawiony w komórce budzi mnie do pracy. Budzę się rano, zaspany, a tu zaskoczenie, gdy przy wyłączaniu alarmu w telefonie włączyło się kazanie i padły tylko te słowa: - Ty jesteś mój syn umiłowany. Szczęście wlało się do mojego serca i uśmiech zagościł na mojej twarzy na kolejne dni. Teraz te słowa są ze mną na co dzień (nawet jak robię sobie śniadanie, to mówię: Dzięki Ci, Panie, teraz Twój syn umiłowany będzie jadł kanapkę). Pozwolę sobie na parę rad dla was, kochani. Nie piszę ich dlatego, że jestem mądrzejszy od was, ale po prostu dlatego, że jeśli bym te rady wcześniej usłyszał, na pewno moja droga do Boga byłaby krótsza. Wiem, że do każdej osoby tak Jezus mówi: „Ty jesteś mój syn (córka) umiłowany”. Aby to usłyszeć, trzeba tylko - i aż - oddać swoje życie Jezusowi. Jeśli nie słyszysz Jezusa, Jego głosu, zachęcam, pomódl się krótko: „Panie chcę słyszeć Twój głos”. Jeśli nie czujesz Jego miłości, wydaje Ci się, że Go nie ma, pomódl się krótko: „Panie daj mi poczuć, jak mnie kochasz. Pokaż mi proszę”. Jezus tylko na to czeka, choć na jedną, szczerą, krótką modlitwę. Oczywiście jeśli modlitwa nie zadziała, to kolejny i kolejny dzień módl się tak samo. Pan Jezus nieraz chce sprawdzić, „jak bardzo chcesz”. Jeśli chodzisz do kościoła, bądź w nim naprawdę myślami i duszą, a nie tylko ciałem. Myśl tam tylko o Bogu, nie o sobie (ja też myślałem kiedyś o sobie, co potrzebuję, co mi Bóg mógłby dać, jeśli nie dał, ponawiałem modlitwy na następnej Mszy. Ja byłem najważniejszy nie Bóg). Nieraz kościół jest pełen ludzi, a dla Boga (ze słowami w sercu „bądź wola Twoja”) przyszło może tak naprawdę 5 - 6 osób. Komunia daje życie wieczne w niebie, wszyscy to wiemy. Dlaczego nie chodzisz co niedziela do Komunii? Hmm… Nie traktujmy Boga w naszych modlitwach jak supermarketu, darmowego sklepu, daj mi to, daj mi tamto, nie przekonujmy Boga, że opłaca Mu się coś nam dać. Nie traktujmy Boga jako kogoś trochę mądrzejszego od nas, kogoś, komu trzeba „wyklarować” nasze prośby. Jeśli Bóg jest Twoim Bogiem, zaufaj Mu do końca i oddaj Jemu swoje życie. „Skocz z góry” w nieznaną przepaść (bez zabezpieczających lin i nie myśl, co będzie, jak Go tam nie ma), a On Cię złapie i poprowadzi do siebie. Jeśli masz podjąć jakąś decyzję, a nie wiesz, którą drogę wybrać, nie rozmyślaj, nie analizuj, poproś Ducha Świętego o odpowiedź, a On Cię poprowadzi. Pamiętajmy, że Jezus jest nie tylko w niebie, ale i tu i teraz przy tobie. Poszedł do nieba, ale i jest tu (choć to sytuacja trudna dla mnie do rozumnego wyjaśnienia i nie wyjaśniam jej, tylko przyjmuję, że tak jest). Zastanów się czasem, że BOG JEST CZŁOWIEKIEM. Od jakiegoś czasu Jezus chce, abym dawał świadectwo (oczywiście też się opierałem, że nie potrafię, nie chcę, nie umiem) i że moje doświadczenie Boga nie zostało dane tylko dla mnie, opisałem je dla wszystkich, jak kazał Pan. Na pewno to nie koniec mojej drogi świadczenia o Jezusie, bo wiem, że Pan chce, abym wychwalał, głosił Jego miłość więcej i więcej. Kiedyś przepraszałem Jezusa, że rozmawiam z Nim jak z kolegą, tatą, przyjacielem, myślałem, że to niestosowne, bo Bóg jest przecież wielki, potężny, a ja, mały człowiek, zadaję Jemu jeszcze pytania. Poczułem Jego uśmiech i że taka właśnie powinna być teraz moja relacja. Na wszystkie nurtujące mnie pytania dostałem odpowiedź. Pytajcie Pana, a wam też odpowie. Masz kłopoty z ojcem, matką? Zapytaj np.: „Panie, powiedz mi, dlaczego mój ojciec taki jest?”. Kłopoty ze zdrowiem? Powiedz: „Panie, proszę, dlaczego tak jest?” i w ciszy wysłuchaj odpowiedzi. Bo kogo masz pytać, jak nie kochającego Boga, który się o ciebie troszczy!!! Z całego serca Bogu zaufaj, nie polegaj na swoim rozsądku (Księga Przysłów 3,5) Wszystkie opisane wydarzenia są prawdziwe. Z Panem Bogiem, Krzysztof, Syn umiłowany :)
Już łazła, jak robactwo na świeżego trupa. Pociemniało mi w oczach - a gdym łzy ocierał, Słyszałem, że coś do mnie mówił mój Jenerał. On przez lunetę wspartą na moim ramieniu. Długo na szturm i szaniec poglądał w milczeniu. Na koniec rzekł; "Stracona". - Spod lunety jego. Wymknęło się łez kilka, - rzekł do mnie: "Kolego,
Być może zadawałeś już sobie kiedyś takie pytania, jak te zamieszczone poniżej. Ten artykuł pokaże ci, jak mógłbyś znaleźć na nie odpowiedź w swojej Biblii. Świadkowie Jehowy z przyjemnością ci w tym pomogą. 1. Co wiadomo o życiu Jezusa, zanim Bóg posłał go na ziemię? Jezus, zanim urodził się w Betlejem, żył w niebie jako istota duchowa. Był pierwszym stworzeniem Bożym. Tylko on został powołany do istnienia bezpośrednio przez Boga i dlatego słusznie jest nazywany Jego jednorodzonym Synem. W niebie często przekazywał innym stworzeniom informacje od Boga, nic więc dziwnego, że Biblia nazywa go Słowem. Poza tym był Bożym pomocnikiem i brał udział w stwarzaniu (Jana 1:2, 3, 14). Na przykład Bóg posłużył się nim do stworzenia ludzi. Nim jednak do tego doszło, Jezus spędził u boku Ojca niezliczone wieki. Przeczytaj Micheasza 5:2 i Jana 17:5. 2. W jaki sposób Bóg posłał swego Syna na ziemię? Za pomocą swojego świętego ducha Jehowa Bóg przeniósł życie Jezusa z nieba do łona Marii. Tak więc Jezus nie miał człowieczego ojca. Gdy się urodził, aniołowie obwieścili to pasterzom, którzy nocowali ze stadami na polach (Łukasza 2:8-12). A zatem Jezus nie przyszedł na świat w środku zimy, lecz przypuszczalnie na początku października, kiedy było jeszcze stosunkowo ciepło. Jakiś czas później Maria z Józefem wrócili do Nazaretu, gdzie wcześniej mieszkali, i właśnie tam Jezus się wychowywał. Józef dobrze troszczył się o swojego przybranego syna. Przeczytaj Mateusza 1:18-23. W wieku około 30 lat Jezus został ochrzczony i wtedy Bóg publicznie oznajmił, że jest on Jego Synem. Odtąd Jezus zaczął realizować zadanie zlecone mu przez Boga. Przeczytaj Mateusza 3:16, 17. 3. Dlaczego Bóg posłał Jezusa na ziemię? Bóg przysłał tu Jezusa, żeby uczył ludzi prawdy. Jezus głosił o Królestwie Bożym — niebiańskim rządzie, który zaprowadzi pokój na całej ziemi, oraz o wspaniałej nadziei na życie wieczne (Jana 4:14; 18:36, 37). Udzielił również wielu wskazówek, w jaki sposób można osiągnąć prawdziwe szczęście (Mateusza 5:3; 6:19-21). Uczył nie tylko słowem, ale też czynem. Na przykład pokazywał, jak wykonywać wolę Bożą nawet w niesprzyjających okolicznościach. Kiedy go źle traktowano, nie odpłacał tym samym. Przeczytaj 1 Piotra 2:21-24. Jezus uczył swoich naśladowców ofiarnej miłości. Chociaż w niebie zajmował u boku Ojca szczególną pozycję, to jednak pokornie i posłusznie przyszedł na ziemię i żył wśród ludzi. Nikt nie mógłby nam pozostawić lepszego wzoru miłości. Przeczytaj Jana 15:12, 13 i Filipian 2:5-8. 4. Co dała śmierć Jezusa? Jezus przyszedł na ziemię również po to, żeby umrzeć za nasze grzechy (Jana 3:16). Wszyscy jesteśmy niedoskonali i grzeszni i dlatego chorujemy i umieramy. W przeciwieństwie do nas pierwszy człowiek, Adam, był doskonały. Nie obciążał go grzech, więc nigdy nie chorował i nie musiał umrzeć. Ale ponieważ zbuntował się przeciw Bogu, utracił doskonałość. My z kolei odziedziczyliśmy po nim grzeszny stan, a co za tym idzie — śmierć. Przeczytaj Rzymian 5:12; 6:23. Jako doskonały człowiek, Jezus nie umarł za własne grzechy, lecz za nasze. Dzięki temu, że oddał życie, możemy zaskarbić sobie uznanie Boże i mieć nadzieję na bezkresną przyszłość. Przeczytaj 1 Piotra 3:18.
Ktoś musiał przyjść na ziemię i przezwyciężyć szatana. Ktoś musiał przeżyć całe swoje życie bez tego, by grzeszyć i wytorować drogę poprzez ciało- z jednej strony na drugą. Jezus zgłosił się dobrowolnie. On przyjął postać człowieka razem z ludzką naturą i grzesznymi skłonnościami i w mocy Ducha Świętego - Żyjemy w czasach, gdy zdjęcia otaczają nas na każdym kroku, tak więc ta forma mojego świadectwa jest odpowiedzią na współczesne czasy - mówi Joanna Bułak. Joanna Bułak postanowiła ewangelizować nie tylko świadectwem, które możemy usłyszeć, ale które też możemy zobaczyć. Stąd powstała wystawa fotograficzna zatytułowana: „Jak Bóg przyszedł do mnie w zdjęciach”, będąca owocem przeżytych Rekolekcji Ewangelizacyjnych Odnowy. Na co dzień Joanna pracuje w przedszkolu i studiuje terapię pedagogiczną. Fotografia to jej pasja, którą realizuje w Studenckiej Agencji Fotograficznej „Jamnik” w Olsztynie. Jednym z elementów REO jest codzienna medytacja słowa Bożego. - Fotografią interesuje się od dziecka, była obecna w moim domu, a teraz chciałam czas REO uwiecznić w obiektywie. Postanowiłam każdego dnia rano robić jedno zdjęcie, a później rozważać słowo Boże i tak zaczęła powstawać wystawa, czego nie byłam świadoma - wyjaśnia. - Pewnego dnia wyszłam rano do sklepu po bułki, wzięłam ze sobą aparat i o godz. 7 poruszona tym, jak słońce oświetla trawę, zrobiłam zdjęcie. Kilka godzin później siadłam do Pisma Świętego i natrafiłam na cytat: „Dni człowiek są jak trawa; kwitnie on jak kwiat na polu. Ledwie muśnie go wiatr, a już go nie poznaje” (Ps 103,15) - wspomina. Zdjęcie, które jest jej najbliższe powstało następnego dnia. - Bawiłam się kartką, na której był fragment na ten dzień. Kartka ułożyła się w kształt serca, więc chwyciłam za aparat i zrobiłam zdjęcie. Po zrobieniu zdjęcia usiadłam, by przeczytać słowo, a tam: „Gdzie jest skarb twój, tam i serce twoje” - opowiada. Celem przygotowanej przez nią wystawy jest świadectwo spotkania Boga oraz zachęcenie do uczestnictwa w rekolekcjach REO. Składa się na nią 10 zdjęć z fragmentami słowa Bożego. Pierwszy raz można było ją obejrzeć w Ostródzie podczas koncertu ewangelizacyjnego „… by świat usłyszał”. Najbliższe rekolekcje REO w naszej diecezji rozpoczynają się 7 października o godz. 18. w parafii św. Jana Ewangelisty w Bartągu. Więcej o wystawie fotograficznej w „Posłańcu Warmińskim” nr 41/2020. « ‹ 1 › » oceń artykuł Na progu sierocińca w Madrasie przyszedł mi do głowy inny sens tych słów – weź na siebie krzyż swoich wątpliwości i naśladuj mnie. Miejscem, w którym się ze mną, na przekór wszystkim swym wątpliwościom, zawsze spotkasz, nie będzie raj pewności, lecz rany świata.
1 2018-04-24 08:35:31 magdalenamagdalena O krok od uzależnienia Nieaktywny Zarejestrowany: 2018-01-22 Posty: 66 Temat: czy przyszedl do mnie Bog?witam. w wielkim co sie stalo i jak to zinterpretowac... otoz ostatnimi czasy czulam wielka ouste w srodku, brak sensu i taki wewnetrzny strach i niepokoj... trwalo to dlugo raz sie nasilalo a raz nie... od okolo soboty zaczelam czytac w internecie o Bogu, zyciu po smierci itp... poprostu szukalam sensu. wczoraj w poludnie chce nawrocic sie do Boga ze on musi istniec... duzo czytalam w internecie i z Janem Pawlem 2 i papiezem Franciszkiem przed snem... filmiki z papiezami to nagle poczulam spokoj. jakby opuscil mnoe ten lek ktory mi towaezyszyl przez tak dlugi czas... powiedzialam wtedy 'Boze ufam tobie, przyjdz do mnie'. potem przed zasnieciem zmowilam Ojcze Nasz i zasnelam. w nocy snilo mi sie chlopak zabral mnie do hiszpani. szlismy plaza i byla to najpieknoejsza plaza jaka w zyciu widzialam.... bylo na niej malo ludzi i bardzo dziwilo mnie to i mojego chlopaka ze zazwyczaj takie piekne plaze sa tak zaludnione wszedzie opalaja sie ludzie ze nogi postawic... po spacerze na plazy pojechalismy do motelu w ktorym mielismy spac i jak wyszlismy z samochodu to stal ksiadz i przywitalismy nim i dal mi taka czapke dalam mu buziaki 3 i poszlam do motelu. w motelu ludzie mowili ze powinnam dac mu jakis pieniazek za czapke wiec znalazlam euro w portfely i poszlam mu dac ale juz go nie znalazlam... sen sie tez skonczyl... jak to interpretowac.. czy przyszedl do nnie Bog ? czy poprostu za duzo tego dnia czytalam? tak plaza w kazdym razie bylam niesamowita ... 2 Odpowiedź przez Medulla 2018-04-24 08:40:10 Medulla Tajemnicza Lady Nieaktywny Zarejestrowany: 2018-04-22 Posty: 89 Odp: czy przyszedl do mnie Bog? Tak, przyszedł do Ciebie Bóg. Zostałaś świętą. Możesz się cieszyć. "Żadne drzewo nie wzrośnie do nieba, jeśli jego korzenie nie sięgają do piekła." Carl Gustav Jung 3 Odpowiedź przez magdalenamagdalena 2018-04-24 08:41:03 magdalenamagdalena O krok od uzależnienia Nieaktywny Zarejestrowany: 2018-01-22 Posty: 66 Odp: czy przyszedl do mnie Bog? Medulla napisał/a:Tak, przyszedł do Ciebie Bóg. Zostałaś świętą. Możesz się to zart? 4 Odpowiedź przez balin 2018-04-24 09:08:30 balin Ban na dubel konta Nieaktywny Zarejestrowany: 2017-05-11 Posty: 4,041 Odp: czy przyszedl do mnie Bog?A gdzie Bóg? 5 Odpowiedź przez magdalenamagdalena 2018-04-24 09:32:19 magdalenamagdalena O krok od uzależnienia Nieaktywny Zarejestrowany: 2018-01-22 Posty: 66 Odp: czy przyszedl do mnie Bog? balin napisał/a:A gdzie Bóg?pod postacia ksiedza? 6 Odpowiedź przez Summerka 2018-04-24 09:33:20 Ostatnio edytowany przez Summerka (2018-04-24 09:45:28) Summerka Gość Netkobiet Odp: czy przyszedl do mnie Bog? magdalenamagdalena napisał/a:witam. w wielkim co sie stalo i jak to zinterpretowac... otoz ostatnimi czasy czulam wielka ouste w srodku, brak sensu i taki wewnetrzny strach i niepokoj... trwalo to dlugo raz sie nasilalo a raz nie... od okolo soboty zaczelam czytac w internecie o Bogu, zyciu po smierci itp... poprostu szukalam sensu. wczoraj w poludnie chce nawrocic sie do Boga ze on musi istniec... duzo czytalam w internecie i z Janem Pawlem 2 i papiezem Franciszkiem przed snem... filmiki z papiezami to nagle poczulam spokoj. jakby opuscil mnoe ten lek ktory mi towaezyszyl przez tak dlugi czas... powiedzialam wtedy 'Boze ufam tobie, przyjdz do mnie'. potem przed zasnieciem zmowilam Ojcze Nasz i zasnelam. w nocy snilo mi sie chlopak zabral mnie do hiszpani. szlismy plaza i byla to najpieknoejsza plaza jaka w zyciu widzialam.... bylo na niej malo ludzi i bardzo dziwilo mnie to i mojego chlopaka ze zazwyczaj takie piekne plaze sa tak zaludnione wszedzie opalaja sie ludzie ze nogi postawic... po spacerze na plazy pojechalismy do motelu w ktorym mielismy spac i jak wyszlismy z samochodu to stal ksiadz i przywitalismy nim i dal mi taka czapke dalam mu buziaki 3 i poszlam do motelu. w motelu ludzie mowili ze powinnam dac mu jakis pieniazek za czapke wiec znalazlam euro w portfely i poszlam mu dac ale juz go nie znalazlam... sen sie tez skonczyl... jak to interpretowac.. czy przyszedl do nnie Bog ? czy poprostu za duzo tego dnia czytalam? tak plaza w kazdym razie bylam niesamowita ...Modlitwa poparta głęboka wiarą przynosi odczuwałaś przez dłuższy czas wewnętrzny niepokój a modlitwa ci pomogła, to się módl. Z czego ten niepokój wynika? Może nad tym się skup?Wołasz Boga; on często schodzi po kryjomuI puka do drzwi twoich, aleś rzadko w MickiewiczPS Jeśli miałabym interpretować twój sen, to świadczy o tym, że się pogubiłaś. Niby odczuwasz szczęście a masz przeczucie jakbyś musiała za nie zapłacić, a tego nie zrobiłaś we właściwy sposób. 7 Odpowiedź przez magdalenamagdalena 2018-04-24 09:42:41 Ostatnio edytowany przez magdalenamagdalena (2018-04-24 09:47:42) magdalenamagdalena O krok od uzależnienia Nieaktywny Zarejestrowany: 2018-01-22 Posty: 66 Odp: czy przyszedl do mnie Bog? Summerka napisał/a:magdalenamagdalena napisał/a:witam. w wielkim co sie stalo i jak to zinterpretowac... otoz ostatnimi czasy czulam wielka ouste w srodku, brak sensu i taki wewnetrzny strach i niepokoj... trwalo to dlugo raz sie nasilalo a raz nie... od okolo soboty zaczelam czytac w internecie o Bogu, zyciu po smierci itp... poprostu szukalam sensu. wczoraj w poludnie chce nawrocic sie do Boga ze on musi istniec... duzo czytalam w internecie i z Janem Pawlem 2 i papiezem Franciszkiem przed snem... filmiki z papiezami to nagle poczulam spokoj. jakby opuscil mnoe ten lek ktory mi towaezyszyl przez tak dlugi czas... powiedzialam wtedy 'Boze ufam tobie, przyjdz do mnie'. potem przed zasnieciem zmowilam Ojcze Nasz i zasnelam. w nocy snilo mi sie chlopak zabral mnie do hiszpani. szlismy plaza i byla to najpieknoejsza plaza jaka w zyciu widzialam.... bylo na niej malo ludzi i bardzo dziwilo mnie to i mojego chlopaka ze zazwyczaj takie piekne plaze sa tak zaludnione wszedzie opalaja sie ludzie ze nogi postawic... po spacerze na plazy pojechalismy do motelu w ktorym mielismy spac i jak wyszlismy z samochodu to stal ksiadz i przywitalismy nim i dal mi taka czapke dalam mu buziaki 3 i poszlam do motelu. w motelu ludzie mowili ze powinnam dac mu jakis pieniazek za czapke wiec znalazlam euro w portfely i poszlam mu dac ale juz go nie znalazlam... sen sie tez skonczyl... jak to interpretowac.. czy przyszedl do nnie Bog ? czy poprostu za duzo tego dnia czytalam? tak plaza w kazdym razie bylam niesamowita ...Modlitwa poparta głęboka wiarą przynosi odczuwałaś przez dłuższy czas wewnętrzny niepokój a modlitwa ci pomogła, to się módl. Z czego ten niepokój wynika? Może nad tym się skup?Wołasz Boga; on często schodzi po kryjomuPS Jeśli miałabym interpretować twój sen, to świadczy o tym, że się pogubiłaś. Niby odczuwasz szczęście a masz przeczucie jakbyś musiała za nie zapłacić, a tego nie zrobiłaś we właściwy sposób. I puka do drzwi twoich, aleś rzadko w MickiewiczJestem chipochondryczka... wiecznie zadreczam sie o swoje zdrowie i ile pozyje jeszcze. codziennie mysle o smierci swojej bliskich zalobach i nicosci po smierci... wczorajsza modlitwa pomogla... potem mialam ten sen wstalam rano spokojniejszaEdit: Summerka a czy sama wierzysz w Boga?Czy wierzysz, ze ten znak to byl od niego znak? 8 Odpowiedź przez Summerka 2018-04-24 09:49:18 Summerka Gość Netkobiet Odp: czy przyszedl do mnie Bog? magdalenamagdalena napisał/a:Jestem chipochondryczka... wiecznie zadreczam sie o swoje zdrowie i ile pozyje jeszcze. codziennie mysle o smierci swojej bliskich zalobach i nicosci po smierci... wczorajsza modlitwa pomogla... potem mialam ten sen wstalam rano spokojniejszaSama widzisz, odpowiedź jest w tobie samej. Nie szkoda czasu na zadręczanie się takimi myślami? Może lepiej zająć się realnym życiem? ( A i tak uważam, ze to nie jest właściwa przyczyna, może spotkało cię jakieś wydarzenie, które wycisnęło piętno i nie umiesz sobie dać z nim rady) 9 Odpowiedź przez magdalenamagdalena 2018-04-24 09:56:43 magdalenamagdalena O krok od uzależnienia Nieaktywny Zarejestrowany: 2018-01-22 Posty: 66 Odp: czy przyszedl do mnie Bog? Summerka napisał/a:magdalenamagdalena napisał/a:Jestem chipochondryczka... wiecznie zadreczam sie o swoje zdrowie i ile pozyje jeszcze. codziennie mysle o smierci swojej bliskich zalobach i nicosci po smierci... wczorajsza modlitwa pomogla... potem mialam ten sen wstalam rano spokojniejszaSama widzisz, odpowiedź jest w tobie samej. Nie szkoda czasu na zadręczanie się takimi myślami? Może lepiej zająć się realnym życiem? ( A i tak uważam, ze to nie jest właściwa przyczyna, może spotkało cię jakieś wydarzenie, które wycisnęło piętno i nie umiesz sobie dać z nim rady)zaczelo sie kiedy moj tata zachorowal i nie wiedzieli co mu jest okazalo sie ze cukrzyca.. ma powiklania pocukrzycowe nie czuje koniuszkow palcow u rak i stop. musze z nim chodzic po lekarzach bo mieszkamy za gramica po angielsku a mama tylko troche... moje siostry nie nim za bardzo chodzic i mi pomagac bo ojciec cale zycie pil i nam dokuczal ... 10 Odpowiedź przez Summerka 2018-04-24 10:00:42 Ostatnio edytowany przez Summerka (2018-04-24 10:06:20) Summerka Gość Netkobiet Odp: czy przyszedl do mnie Bog? napisał/a:Summerka a czy sama wierzysz w Boga?Czy wierzysz, ze ten znak to byl od niego znak?Rozpoczęłaś poszukiwania i znalazłaś je w modlitwie. Sen jest tylko odbiciem stanu umysłu, nie szukaj w nim sensu. Jako osoba wierząca nie przypisuję specjalnych wartości snom. Realne życie jest dużo ważniejsze, choć nie ukrywam, że lubię sny interpretować:)Jeśli szukasz znaków, to ich nie znajdziesz albo inaczej będziesz myślała, że to są jakieś znaki. Poczytaj ci są do czegoś potrzebne, do czego?Edit: rozumiem trochę twoje przeżycia, sama rok temu opiekowałam się taką osobą, nie tak bliską jak ojciec, ale też długo nie mogłam dojść do siebie. 11 Odpowiedź przez magdalenamagdalena 2018-04-24 10:04:39 magdalenamagdalena O krok od uzależnienia Nieaktywny Zarejestrowany: 2018-01-22 Posty: 66 Odp: czy przyszedl do mnie Bog? Summerka napisał/a: napisał/a:Summerka a czy sama wierzysz w Boga?Czy wierzysz, ze ten znak to byl od niego znak?Rozpoczęłaś poszukiwania i znalazłaś je w modlitwie. Sen jest tylko odbiciem stanu umysłu, nie szukaj w nim sensu. Jako osoba wierząca nie przypisuję specjalnych wartości snom. Realne życie jest dużo ważniejsze, choć nie ukrywam, że lubię sny interpretować:)Jeśli szukasz znaków, to ich nie znajdziesz albo inaczej będziesz myślała, że to są jakieś znaki. Poczytaj ci są do czegoś potrzebne, do czego?zeby tak w 100% ueierzyc w Boga... czuje sie taka pusta duchowo... nie ciesza mnie juz nowe buty spodnie czy nowy samochod chce innych wartosci... chcialabym duchowo sie jakos rozwinac 12 Odpowiedź przez Summerka 2018-04-24 10:08:10 Ostatnio edytowany przez Summerka (2018-04-24 10:10:02) Summerka Gość Netkobiet Odp: czy przyszedl do mnie Bog? magdalenamagdalena napisał/a:zeby tak w 100% ueierzyc w Boga... czuje sie taka pusta duchowo... nie ciesza mnie juz nowe buty spodnie czy nowy samochod chce innych wartosci... chcialabym duchowo sie jakos rozwinacTo normalne, że teraz cię nic nie cieszy. Potrzeba czasu na zregenerowanie sił. 13 Odpowiedź przez magdalenamagdalena 2018-04-24 10:31:07 magdalenamagdalena O krok od uzależnienia Nieaktywny Zarejestrowany: 2018-01-22 Posty: 66 Odp: czy przyszedl do mnie Bog?Wiem, ale zal mi czesto ojca widze jak sie meczy z ta choroba... szkoda mi tez ze moje siostry nie pomagaly mi za bardzo jak je prosilam i mowily ze mama powinna sie nic opiekowac i z nim po lekarzach chodzic bo jak cale zycie pil i nam dokuczal to mama od niego nie odeszla i to bym jej wybor i teraz ona powinna sie z nim meczyc... do tego doszly moje przemyslenia na temat zycia ze co za sens jak potem wszystko sie konczy... potem zaczelam sie bac smierci przerazala mnie tak jak wczoraj sie pomodlilam to bylo mi lepiej. Dzisiaj pojde do kosciola sie pomodlic... Dzieki summerka. Lubie te forum... podziwiac czasami jakie madre osoby tu sa... takie madre zyciowo... sama tez chcialabym taka byc. 14 Odpowiedź przez gojka102 2018-04-24 11:23:55 gojka102 Przyjaciółka Forum Nieaktywny Zarejestrowany: 2011-11-28 Posty: 8,605 Wiek: 30+(dokładnie nie pamiętam:)) Odp: czy przyszedl do mnie Bog? Jesli wierzysz w boga to tak możesz ten sen tłumaczyć. Tylko czasem wśród mroku,straszy i krąży wokół zamyślony marabut, w lepkich błotach błądzący ptakLecz dzień lęki wymiecie,wiec spokojnie możecie drzwiami trzasnąć i zasnąć gdy "dobranoc" powiemy wam 15 Odpowiedź przez poziomy 2018-04-25 21:13:22 poziomy Powoli się zadomawiam Nieaktywny Zarejestrowany: 2017-10-31 Posty: 57 Odp: czy przyszedl do mnie Bog? wiele rodzajów wrażliwości w człowieku. jeden z nich domagał się załagodzenia. to chyba często spotykane uczucia, pustka, przygnębienie i brak sensu. moim zdaniem szkodliwym długofalowym działaniom trzeba przeciwstawiać inne pozytywne równoważące długofalowe działania. mam tu na myśli to, że dobrze by było dla Ciebie by świat, który do tej pory nie przynosił Ci głębokiego poczucia sensu zastąpić światem w którym ten sens istnieje. potrzeba wiary w Boga to już bardzo dużo, w zasadzie nie trzeba więcej na początek by wybudować na tym w pełni szczęśliwe mądre życie. co myślisz o tym magdalenamagdalena by poszukać jakiejś społeczności religijnej, która podtrzyma Twój płomyk ? może rozmowa z kimś wierzącym ? inną rzeczą na którą chciałbym zwrócić Twoją uwagę jest to byś nie oczekiwała specjalnych znaków dla siebie byś mogła uwierzyć w 100 %. to jest bardzo nie bezpieczne bo co wtedy gdy tych znaków nie będzie ? buduj swoją wiarę tak byś nie potrzebowała niczego więcej niż to co zostało dane nam wszystkim. jeżeli tak łagodząco podziałał na Ciebie przykład papieży jak cudownie będzie musiał zadziałać przykład kogoś znacznie większego. zachęcam Cię podobnie jak Summerka do czytania Pisma Świętego a zwłaszcza analizowania nauk Chrystusa. 16 Odpowiedź przez I_see_beyond 7176 2018-04-26 02:21:02 Ostatnio edytowany przez I_see_beyond 7176 (2018-04-26 02:28:36) I_see_beyond 7176 Gość Netkobiet Odp: czy przyszedl do mnie Bog? Mam dylemat, co powiedzieć, kiedy słyszę takie historie (trochę trollowy wątek, ale może się mylę ). Jeśli jest się człowiekiem wierzącym, to oczywiście można takie doświadczenia interpretować jako kontakt duchowy. Może niektórzy doznają takich objawień, tego absolutnie nie wyśmiewam czy kwestionuję, ale miewam wątpliwości, czy tak się rzeczywiście dzieje (jak widać sama człowiekiem głębokiej wiary nie jestem, ale nie odrzucam istnienia świata duchowego). Myślę, że kiedy człowiek bardzo cierpi (mam na myśli szczególnie wewnętrzne cierpienie), to wtedy jego mózg tak działa, że widzi i słyszy różne rzeczy, doszukuje się ukrytego znaczenia w przypadkowych zdarzeniach, snach, itd.. To może być stres wynikający z traumatycznych doświadczeń (tak jak u autorki). Osobną kwestią są oczywiście choroby Jeśli ty, autorko, trollem jednak nie jesteś, a znajdujesz ukojenie w modlitwie i religii, to idź tą drogą.
Taki jak ja - ojczyźnie tylko śmiercią służy; Umarłbym dziesięć razy, byle cię raz wskrzesić, Ciebie, lub ponurego poetę Konrada, Który nam o przyszłości, jak Cygan, powiada. - (do Konrada) Wierzę, bo Tomasz mówił, żeś ty śpiewak wielki, Kocham cię, boś podobny także do butelki: Rozlewasz pieśń, uczuciem, zapałem
A chwała Pańska weszła do świątyni przez bramę, która wychodziła na wschód. Wtedy uniósł mnie duch i zaniósł mnie na wewnętrzny dziedziniec. – A oto świątynia pełna była chwały Pańskiej. I usłyszałem, jak ktoś mówił do mnie od strony świątyni, podczas gdy ów mąż stał jeszcze przy mnie.
IEJ15Q9.
  • 5omxg17gyv.pages.dev/78
  • 5omxg17gyv.pages.dev/22
  • 5omxg17gyv.pages.dev/45
  • 5omxg17gyv.pages.dev/6
  • 5omxg17gyv.pages.dev/90
  • 5omxg17gyv.pages.dev/99
  • 5omxg17gyv.pages.dev/6
  • 5omxg17gyv.pages.dev/85
  • jak bóg przyszedł do mnie